niedziela, 12 kwietnia 2015

8. Mam nadzieje że to nie to o czym myślę.

Tydzień później.

Nastała ta wiekopomna sobota gdzie po ciężkich treningach przyszedł czas na walkę. Mecz zaplanowano na godzinę 18. Ja natomiast wstać musiałam o 9, ponieważ rano musiałam lecieć na salę i na wideo. Wszystko wyrobiliśmy się do godziny 14. Dwie godziny miałam wolnego. Byłam bardzo z tego zadowolona ponieważ od razu jak tylko wróciłam do domu poszłam się umyć i do łóżka. W telefonie nastawiłam sobie budzik w razie jakbym usnęła. Na kolana przygarnęłam laptopa i zatraciłam się w Internecie. Przeglądałam różne strony, sieci społecznościowe i pisałam ze znajomymi. Życzyli mi udanego meczu. Oczywiście. Ja przed dzisiejszym meczem byłam bardziej zestresowana niż zwykle. Był to mój pierwszy mecz w nowej roli. Roli kapitana.

20 min przed wyjściem spakowałam torbę klubową i jakieś małe jedzenie w postaci ryżu z kurczakiem. Oczywiście musiałam sprawdzić 9847 razy czy mam wszystko. Pożegnałam się z rodzicami, którzy mieli dzisiaj wolne i wyszłam na autobus. Nie chciałam się przemęczać wiec skorzystałam z komunikacji miejskiej. Zajęło mi to 30 min, przez korki. Jak zawsze. O 16.30 byłam na hali. Od razu poszłam do szatni gdzie były dwie zawodniczki. Przywitałam się z nimi serdecznie i ze słuchawkami w uszach zaczęłam się przebierać. Z każdą kolejną minutą przychodziła reszta ekipy. O godzinie 17.20 wyszłyśmy na boisko żeby zacząć rozgrzewkę. Na trybunach było kilkanaście osób. Na oko. Wiedziałam, że będzie mniej niż na meczach siatkarzy… Wiadomo… Nie ten poziom. Ale fajnie, że chociaż ktoś przyszedł. Podczas rozciągania swoich mięśni na podłodze, zauważyłam wchodzących na trybuny siatkarzy. Usiadło ich pięciu w sektorze rodzinnym – Zati, Conte, Nico, Maciek i Winiarski. Ostatnim razem widziałam ich w ubiegły weekend kiedy to oglądaliśmy filmy. Zrobiło mi się miło na duszy. Każde wsparcie się przyda. Tym bardziej, że dzisiejsze spotkanie jest bardzo ważne. Dla mnie osobiście najważniejsze w tym sezonie. Pierwsze jako kapitan…

Do meczu zostało jeszcze 20 min. Odbijałam piłkę z moją Julią. Nie byłoby treningu czy meczu żebyśmy się razem nie rozgrzewały. Po 4 minutach usłyszałam gwizdek sędziego. Na spokojnie podeszłam do ławki rezerwowych żeby się napić. Trener spojrzał na mnie znacząco i kiwnął głową. Ja natomiast walnęłam się w czoło i szybko udałam się na losowanie. No tak. To się nazywają obowiązki kapitana. Los chciał żebym wybierała pierwsza, więc wzięłam możliwość zagrywki. Podpisałam jeszcze protokół i poszłam rozgrzewać się na siatce. Ataki wchodziły niemalże idealnie… Dzisiaj czułam, że jest ten dzień. Mój dzień. Ale nie popadałam w samo zachwyt.. Nigdy w życiu. Liczy się drużyna. Po ostatniej wykonanej zagrywce zeszłam na bok usłyszeć jeszcze parę wskazówek trenera. Moje tętno oczywiście było podwyższone o niebotyczną liczbę kiedy wyczytano moje imię i nazwisko przy prezentacji kapitanów.

Widowisko się zaczęło. Na początku leciało punkt za punkt. Takie granie czasem jest uciążliwe bo nie da się wyrobić stałej przewagi i szybko się człowiek męczy psychicznie. Bynajmniej ja byłam taką zawodniczką. Pierwszy set wygrałyśmy 27:25. Przeciwniczki dobrze pracowały w obronie, a my w bloku. Ogólnie to szanse były na równi. Ścierałyśmy się w każdym elemencie tego rzemiosła. Drugi set zaczął się negatywnie dla nas. Policzanki trzymały przewagę 4 punktów do samego końca. Trener zrobił nawet podwójną zmianę, która nie zdziała cudów. Chemik widocznie dostał nową siłę w tej partii. Na trzecią odsłonę wyszłyśmy z drugą atakującą. Zmiana również była na środku. Początek znowu zaczęłyśmy od męczarni punkt za punkt. Julia starała się do mnie często nie wystawiać ponieważ przeciwniczki przy stanie 16:14 dla nas zaczęły po prostu mnie blokować. Trzy razy z rzędu dostałam czapę. Trener skorzystał z czasu ponieważ straciłyśmy 5 punktów. Kiedy było już 23:24 dla przeciwników ja byłam na lewym skrzydle. Zawodniczka z Polic zagrywała. Odebrała nasza Libero a Julka wystawiła na czwórkę do mnie. Piłka była trochę podwyższona więc chciałam złapać blok, ale posłałam piłkę w aut zwracając uwagę na to, że siatkarki Chemika dotknęły taśme. Kiedy już opadłam stopami na ziemię zaczęłam pokazywać, że popełniły błąd. Nie obyło się bez krzyków ze strony koleżanek i trenera. Zostałam przywołana do sędziego pierwszego. Pan wytłumaczył, że nie było dotknięcia siatki. Bynajmniej on nie widział. Zaczęłam się z nim spierać i tłumaczyć, że byłam bliżej. On za to postanowił mnie ukarać żółtą kartką. Ze spuszczoną głową razem z drużyną zmieniłam stronę boiska. Trener powiedział żebym się nie przejmowała bo takie akcje czasem są nieuniknione. Czwarty set wygrałyśmy 25:21. Trysło coś we mnie. Kończyłam praktycznie wszystko. Przyszedł czas na piąty set. Każda z nas była na to przygotowana. Z Chemikiem ciężko było grać spotkania. W tie-break’u wyszłyśmy bardzo zmotywowane. Na początku Policzanki popełniły trochę błędów z czego my dobrze to wykorzystałyśmy. Przy wyniku 13:9 dla nas, zagrywała atakująca Chemika. Była znana z tego że zagrywała mocno. Pierwsza zagrywka poszła w naszą Libero. Niestety nie przyjęła i piłka poleciała w trybuny. Drugą posłała w trzeci metr gdzie nie zdążyłam jej w ogóle podbić. Trener wziął czas.

- Laski… Teraz nie spodziewajmy się mocnej zagrywki… Chociaż kto wie… Zaserwuje tak żeby nie popełnić błędu, więc trzymamy nisko na nogach… Julka daj prawe, w razie ich kontry trzymamy blok na lewym i środku…

- Hej hop… Dajemy dziewczyny. – krzyknęłam.

Wróciłyśmy na boisko. Zawodniczka ustawiła się w polu zagrywki. Teraz odebrałyśmy lepiej i Julka wystawiła do atakującej, którą Chemik zablokował. Pokręciła głową przybiła z nami piątki i ustawiła się na swoją pozycję tak jak i my. Miałyśmy punkt przewagi. Kolejną zagrywką był flot, ponieważ Policzanka zmieniła ten element. Niestety i w tej akcji nie mogłyśmy nic poradzić ponieważ przeciwniczki wybroniły mój atak z drugiej linii i wyprowadziły kontrę przez środek. Straciłyśmy naszą czteropunktową przewagę. Moja głowa nie chciała ze mną współpracować, a ciało odmawiało posłuszeństwa. Powiedziałam dziewczyną, że kiedy jak nie teraz? Po jakiś 5 min wynik wskazywał 14:14. Każda z nas była na skraju wyczerpania. Po skończonej przez nas akcji przez środek miałyśmy piłkę meczową, za którą na mnie spadła odpowiedzialność. Co czułam idąc? Piekielne zmęczenie, adrenalinę na 873249% i myśl żeby skończyć już to spotkanie. Zagrałam z wyskoku. Przeciwniczki przyjęły niedokładnie i tylko splasowały z lewego skrzydła. Nasza Libero świetnie to wybroniła, Julka wystawiła na szóstą strefę gdzie ja wzbiłam się w powietrze i zaatakowałam piłkę w 9 metr kończąc mecz. Kiedy już dotarło do mnie to, że wygrałyśmy leżałam na ziemi przygnieciona przez koleżanki. Chwilę potem odbierałam statuetkę MVP meczu. Zmęczona padłam na podłogę. Po 10 min zobaczyłam nad sobą Skrzatów.

- Jestem dość zmęczona…- spytałam przewracając się na plecy.

- Przecież nic ci nie robimy. – zaśmiał się Conte.

- Wystarczy, że nade mną stoicie. – uśmiechnęłam się ironicznie.

- Poznajesz tamte dwie osoby? – skinął Michał.

Odwróciłam głowę w prawo i zobaczyłam swoich rodziców. Zerwałam się z podłogi i ruszyłam w ich kierunku.

- Mama, tata? Mieliście być w pracy… - spytałam tuląc ich obu.

-Ty byś tylko nas przy biurku trzymała… - zaśmiała się mama. - byłaś cudowna słońce. - pogłaskała mój policzek.

- Zdecydowanie najlepsza dzisiaj. – dorzucił ojciec.

- Nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę, że tu jesteście… Ale teraz się przyznajcie skąd mieliście bilety?

- Nasza słodka tajemnica córeczko. – powiedziała mama i spojrzała w oddali. Ja pognałam wzrokiem w tym samym kierunku co ona. Kiedy zobaczyłam na kogo moja rodzicielka skupiła swoje oczy szczęka mi opadła.

- Oni? … - spytałam niepewnie.

- Mhm. – mój tata tylko mruknął.

- Dobrze, nie mam na nic siły... Idźcie do domu, ja mam jeszcze regeneracje. Będę koło 23. – ścisnęłam rodziców i wróciłam na boisko gdzie siatkarze wzięli sobie piłkę i odbijali niezgrabnie przez siatkę. Przewróciłam oczami i usłyszałam za sobą głos trenera.

- Oleś, bardzo dobre spotkanie w twoim wykonaniu. Plecy przeszkadzają? – spytał.

- Nie nie, jest wszystko w porządku. Kiedy gramy kolejne spotkanie?

- Za dwa tygodnie jedziemy do Sopotu

- Czyli mamy jakieś wolne? – przerwałam mu.

- Tak, daję wam 3 dni, a teraz leć do szatni i do masażysty. – pożegnałam się z trenerem i poleciałam do Skrzatów, którzy nieźle się bawili.

- Wam ciągle mało? – spytałam krzyżując ręce.

- Wysiedzieliśmy 3 godziny daj trochę nogi wyprostować. – stwierdził Nico.

- Który to jest taki kochany i wpadł na pomysł zaproszenia moich rodziców na mecz? – spytałam krzyżując ręce i wyglądając jak obrażona dziewczynka.

- Nie wiemy o czym mówisz… - powiedział z powagą Zatorski.

- Dziękuję… - pocałowałam każdego w policzek. – Idę do wanny z lodem bo moje nogi odmawiają posłuszeństwa. Do zobaczenia kiedyś tam. – machnęłam do nich ręką, zabrałam swoją butelkę z wodą i udałam się do szatni. Za sobą usłyszałam jeszcze tylko do zobaczenia od chłopaków. Ja? Marzyłam tylko o lodzie i łóżku.

W domu byłam po 23. Bo tak, Walczak za długo siedziała w zimnej wodzie. Jak zawsze. No ale to już nie była moja wina, że tak bardzo lubię to robić. Moje nogi wtedy odpoczywają jak mogą. Ale pamiętajcie… tylko 15 min. Żeby nie zrobić sobie krzywdy. Z umiarem. Po przyjściu do swojego pokoju od razu położyłam się do łóżka. Mimo, że narzekałam na to jaka jestem zmęczona to Morfeusz nie chciał za żadne Chiny wziąć do swojej krainy snu. Mój mózg myślał o dupie Marynie. Nawet… Wkurzona swoim nastrojem odpaliłam laptopa i położyłam go na swoich nogach przykrytych kołdrą. Snułam się przez internet jakąś godzinę. Całe moje szczęście, że była niedziela. Po godzinie 1 dalej nie mogłam zasnąć. Nawet oczy mi się nie zamykały. To chyba po tej adrenalinie ze spotkania. Zerknęłam ukradkiem na półkę z „żelastwem”. Uśmiechnęłam się gdy mój wzrok złapał statuetkę, którą zdobyłam jako kapitan. Przemknęłam szybko pamięcią do pierwszych siatkarskich kroków. Aż łezka w oku mi się zakręciła. Nagle poczułam wibracje telefonu. Aż wzdrygnęłam kiedy spojrzałam na numer. Skądś go znałam…

- Halo? – odezwałam się.

- …- cisza.



Przerwałam połączenie. Mam nadzieje że to nie to o czym myślę...



*********************************************************************************


No i mamy kolejny.
Mam nadzieje, że mnie nie zabijecie. ;) 
Piszcie dłuuuuugie opinie. Jeśli macie jakieś uwagi czy coś robię źle to piszcie na dole ;) 
Poprawię się. 


Do kolejnego ! 


CZYTASZ ? -> KOMENTUJ ! OBSERWUJ !

3 komentarze:

  1. No fajnie, fajnie. :) Skrzaty...po prostu brak slow. To co zrobili dla Olki było bardzo miłe. A rzadko się to zdarza. Hhaha i ta końcówka jaka dramatyczna zastanawiam się o co chodzi... Czekam na następny :)
    Pozdrawiam,
    Karolina R. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Uhuhuhu jakaś tajemnica się szykuje :) a mecz z pewnością był niezwykłym wydarzeniem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nieźle, Olka, nieźle! Ja chcę więcej takich opisów meczy, bo niesamowicie ci to wychodzi. Czytałam i miałam wszystkie te zagrania przed oczami. ;)
    To miłe, że Skrzaty pomyślały o rodzicach dziewczyny!
    Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń