niedziela, 11 stycznia 2015

3. Krecha pod numerem.

Odeszłam od niego ponieważ usłyszałam głos swojego trenera. Zwołał nas wszystkie do siebie. Jak zawsze ustawiłyśmy się w kółku. Siatkarze Skry przenieśli się z parkietu na trybuny dręcząc nas swoimi chamskimi patrzeniami. Trener oczywiście zaczął od planów na najbliższy tydzień. A to to, a to tamto. Dzisiaj wszystko wpadało mi jednym uchem i wypadało drugim. Po skończeniu jego monologu przeszedł do tematu kapitana.

- Jak wiecie, a może i nie wiecie. Monika przeniosła się do Atomu. Co za tym idzie straciliśmy kapitana. Myślę, że powinniśmy dzisiaj to ustalić, ponieważ ktoś musi czuwać nad drużyną. - powiedział kręcąc na wskazującym palcu opaską kapitana - Pomyślałem, że zagramy dzisiaj cały mecz, który wyłoni nowego kapitana. Każda ma szansę. Pomijając libero oczywiście. Okej zaczynamy. Składy będą następujące : Kasia z Arlettą po przekątnej, środek - Micha z Tysią, libero damy wam hmmm, może Elizę, przyjęcie Paulina... - Proszę, tylko nie Walczak, tylko nie Walczak. Dosyć mam na dzisiaj. - pomyślałam. - Oleś <mój trener tak na mnie mówił> dołączysz.

- Przegrałam dzisiejszy dzień totalnie. - dodałam w myślach.

Nie żebym nie lubiła dziewczyn, ale to był praktycznie drugi skład. Z rozgrywającą Kasią nie byłam aż tak zgrana jak z Julką. A dzisiaj nie miałam nastroju na wszelkie niedociągnięcia w grze składu, w którym się znalazłam.

Okej. Mecz się zaczął. Na początku oberwałyśmy 10-4. Musiałam oczywiście zepsuć zagrywkę, dwa razy w aut trafić z ataku. Nie mogłam się przełamać. Dziewczynom też udzieliła się moja dyspozycja. W końcu przy stanie 21-15 powiedziałam do nich : Ej dziewczyny, one nie mogą nas zniszczyć. My jesteśmy lepsze, gramy na 1000%. Trudno, jedna, dwie piłki nie wyjdą ale spróbujmy zdziałać żeby one zaczęły się mylić.

Tak powiedziałam. Tak zrobiłyśmy. Drużyna przeciwna zaczęła popełniać błędy, ale seta i tak przegrałyśmy do 22. Druga odsłona tek iście fascynującego meczu szła dobrze obydwu składom. Po ciężkiej męczarni było 1:1 w setach. Trzecią partie przegrałyśmy do 15. Biłam sie w policzki żeby poruszyć swoją głowę do myślenia. Po trzech setach byłam również zmęczona fizycznie. Walka pkt za pkt jest bardzo wyczerpująca. Czwarty set w wykonaniu naszego składu nie wyglądał imponująco. Traciłyśmy 5 pkt. Przy stanie 13-8 weszłam na zagrywkę. Byłam już tak wyczerpana psychicznie i fizycznie, że marzyłam tylko o ciepłym łóżku i raju nieustannego spania. Jeśli w ogóle mogę to tak nazwać. Złapałam piłkę od Kasi i ruszyłam w pole zagrywki. Przeliczyłam trzy kroki i stanęłam kręcąc piłkę w dłoniach. Spojrzałam jeszcze szybko na siatkarzy. Stali oparci o barierki. Pewnie ich intencją było to żeby jeszcze bardziej mnie zestresować. Okej, nie ma co sie nimi przejmować. Dam radę. - pomyślałam wyciągając rękę na znak rozpoczęcia zagrywki. Zagrałam do linii. Marysia miała problem z odbiorem, więc piłka poleciała w ścianę. Kolejną zagrałam skróta, który dziewczyny przyjęły rewelacyjnie i wykonały swoją akcje. My miałyśmy pasywny blok i piłka poleciała w okolice 13 metra. Ja z tego powodu, że byłam najbardziej wysunięta w tył szybko pobiegłam podbić piłkę. Kiedy rzuciłam się siatkarskim padem poczułam ostry ból w dolnym odcinku pleców. Na dodatek prześliznęłam się na koniec sali głową w stronę boiska. Libero, która za mną biegła pobiła piłkę do Pauliny, która zdobyła pkt z ataku. Próbowałam podnieść się na łokciach ale ból był nie do zniesienia. Na twarzy namalowany miałam cierpiący grymas.

- Oleś co jest? - podbiegł do mnie trener z fizjoterapeutą.

- Coś mi w... plecach strzeliło... Boli jak cholera.

- Nie ruszaj się. - nakazał pan Leszek. Dziewczyny podeszły do nas zaskoczone. Leżałam na brzuchu a fizjoterapeuta masował mi obolałe miejsce sprawdzając na pierwszy "rzut oka" co się stało. - Boli jak naciskam na kręgosłup? - pytał.

- Nie. Tak jakby obok. - złapałam się za bolące miejsce.

- Doktorze, co się dzieje? - usłyszałam głos Winiarskiego.

- Myślę, że to spięcie mięśni. Zati, skocz po maść tą czerwoną, zostawiłem u siebie. - tak jak szybko to powiedział tak Zati pobiegł do gabinetu. - dajcie nam 5 min, a wróci na boisko. - spojrzał się na mojego trenera, dziewczyny i Skrzatów, którzy najwidoczniej zjawili się tu szybciej niż ja zwijałam się z bólu. Dziewczyny jak i trener odeszli na ławki z powodu przerwy lekarskiej. Nawet nie zauważyłam kiedy Winiar usiadł przy mojej głowie. Po chwili wrócił Paweł z czterema maściami w rękach.

- Nie wiedziałem, która... - pan Leszek podszedł do niego i wyciągnął tą największą. - Musicie mi się tu kręcić pod nogami? - spytał kiedy przemknął przed nim Kłos.

- My tu wspieramy koleżaneczkę. - powiedział Facundo.

- Będzie lepiej jak stąd pójdziecie. Nie dość, że zwijam sie z bólu to jeszcze muszę się na was patrzeć. - powiedziałam przez zaciśnięte zęby kiedy próbowałam podnieść się na łokciach.

- Pyskata gadka ci została. Nic ci nie jest. - powiedział Winiarki, poczochrał moje włosy i poszedł razem z chłopakami.

- Czemu taka niemiła jesteś dla nich? - spytał lekarz kiedy zaczął naciskać na miejsce bólu.

- Mam... zły dzień... po prostu... - mówiłam z przerwami.

- Będzie dobrze. - zakończył rozmowę mocniej mnie masując. Po trzech minutach ból zaczął ustępować. Pan Leszek po zakończeniu mini zabiegu spytał się jak się czuję. Powoli wstałam, wyprostowałam plecy i spojrzałam na niego.

- Poruszaj się trochę. - nakazał. Zrobiłam o co prosił. Pokręciłam biodrami w lewo, prawo. Wygięłam się i schyliłam. Wyglądało, że wszystko jest w porządku, ale kiedy chciałam się wyprostować znowu wykrzywiłam twarz. Nie bolało to tak bardzo jak wcześniej. Tylko, że tak powiem ścisnęło.

- Doktorze i jak? - spytał trener.

- Myślę, że na dzisiaj koniec z treningiem. Pojedziemy jutro na badania...

- Ale ja mogę grać, nic mi nie jest...

- Nie ma mowy, słyszałaś co pan Leszek powiedział. - zgromił mnie wzrokiem trener Wojtek.

- Ale nic mi nie jest... Nie boli mnie... - nienawidziłam kiedy nie mogłam dokańczać treningu z powodu kontuzji. Czułam się wtedy taka bezbronna i słaba. Zależało mi na tym żeby skończyć mecz. Już nie tylko z powodu pleców, ale i z tego, że nie miałam dzisiaj najlepszego dnia w życiu. Nie mogłabym sobie darować tego, że kontuzja spierdoli mi ten dzień jeszcze bardziej. Przegrywałyśmy, prawda? Nie chciałam żeby dziewczyny źle wypadły z powodu braku mojej formy, ale prawda jest taka, że bywa na meczach tak, że jak jeden zawodnik nie ma dnia to reszcie też się na tym odbija. Nie zapominajmy, że siatkówka to sport drużynowy a nie indywidualny. Poszczególne indywidualności pracują nad jednym zwartym ciałem. Kiedy jeden "narząd" nie pracuje, inne zaczynają iść w tą samą stronę.

- Chcesz się gorzej czegoś nabawić? Idź się przebrać, skończyłaś dzisiaj. - powiedział i poszedł w stronę zszokowanych dziewczyn. Nie dziwiło mnie to. Trener był zły.

- Ale trenerze, ja mogę... - pobiegłam za nim nie czując jak plecy mi przeszkadzają.

- Co chcesz tym udowodnić!?

- To, że zasługuję na opaskę kapitana. Moja drużyna przegrywa, a kontuzja nie może się na nich odbić. - powiedziałam chyba nieświadomie. Odkąd jestem w tym klubie zawsze wmawiano nam, że na krechę pod numerem trzeba sobie zasłużyć. Spontaniczne decyzje chyba najlepiej mi wychodziły więc postanowiłam się tego czepić. Dziewczyny uśmiechnęły się w moim kierunku.

- Na boisko... Nie chcę potem słyszeć od ciebie Walczak, że cię plecy bolą... - syknął i odszedł. Trener miewał czasem takie humorki, więc wszystkie byłyśmy do tego przyzwyczajone. Ja udałam się napić wody i weszłam na parkiet za pozostałymi. Koleżanki pytały się mnie czy wszystko dobrze. Odpowiedziałam, że tak. Naszym celem było wygranie i dokończenie treningu. Doprowadziłyśmy do tie break'a. Rozgrywająca z drużyny wystawiała już do mnie mniej piłek. Po każdym ataku i zagrywce czułam na sobie wzrok trenera, doktorka i Skrzatów. No tak. Można by rzec, że się sprzeciwiłam trenerowi. Pomińmy to. Tie break'a niestety przegrałyśmy 15:13, ale ja byłam dumna z "mojego" team'u i z siebie samej. Czułam swoje plecy jednak poczucie zmęczenia było tak duże, że o tym zapomniałam. Po skończonym meczu powoli położyłam się na ziemi żeby się rozciągnąć. Dziewczyny zrobiły to samo, ale w krótszym czasie. Kiedy jako ostatnia podeszłam po swoją wodę usłyszałam głos trenera.

- Walczak... Trzymaj... - rzucił opaską w moją stronę. - od dawna na nią zasługujesz.

- Trenerze, przepraszam... - poczułam się winna.

- Daj spokój. Jutro widzę cię na badaniach. Nie chcę stracić kolejnego kapitana. - powiedział kładąc rękę na moim ramieniu. - Nie zapomnij przynieść koszulek meczowych, trzeba dorobić kreskę. - zaśmiał się i odszedł. Ja tylko obróciłam opaską w ręce. O matko. To się chyba nie dzieje na prawdę. - pomyślałam.

Kiedy weszłam do szatni wszystkie dziewczyny się na mnie rzuciły. nie mogłam oddychać. Krzyczały coś, śmiały się. Dokładnie nie wiedziałam o czym mówią. Cieszyłam się, że trafiłam do takich dziewczyn. Chwile poobgadywałyśmy trenera, doktorka, skrzatów i udałyśmy się do swoich domów. Była godzina koło 22 kiedy wyszłam z hali. Wsadziłam do uszu słuchawki z ulubioną piosenką i kroczyłam do domu. Moje nogi serdecznie odmawiały mi już posłuszeństwa. Kiedy byłam skupiona na muzyce ktoś położył rękę na moim ramieniu. Odskoczyłam na 87326478634 metrów i spojrzałam na winowajcę.

- Co wy robicie!? Posrało was!? Chcecie żebym miała zawał!? - wydarłam się na siatkarzy.

- Nie chcielibyśmy żeby nasza szanowna pani kapitan kopnęła w kalendarz. - stwierdził Wrona.

- Darujcie sobie. - powiedziałam i ruszyłam do domu.

- Ej, czekaj. Nie powinnaś sama chodzić o tej porze. - krzyknął Winiarski.

- Nie jesteście moimi rodzicami. - syknęłam zmęczona rozmową z nimi. Nagle zadzwonił mój telefon. Na ekranie wyświetlił się napis - mama. Od razu odebrałam. Moja rodzicielka dzwoniła z wiadomością, że nie wraca do domu na noc ponieważ jest u koleżanki na babskim wieczorze. Super noc się zapowiada - pomyślałam.



*********************************************************************************

No i mamy trzeci rozdział.
Teraz posty będą pojawiać się co tydzień ponieważ zaczęła się szkoła i koniec semestru.
Do tego styczeń mam bardzo napięty przez różne akcje itp.
Do zobaczenia za tydzień. Piszcie dłuuuuugie komentarze, które uwielbiam czytać ;)


CZYTASZ? -> KOMENTUJ

6 komentarzy:

  1. Chcesz długi komentarz? Proszę bardzo, do usług :)
    Od początku w takim razie: coś ten dzień rzeczywiście nie należał do najlepszych, ale i tak czasem bywa (żeby tylko nie zrobił się z tego zły dłuższy okres czasu) - wiem z własnego doświadczenia.
    Ale Ola to "twarda zawodniczka", ryzykować nawet po urazie? Szacunek. Zasłużyła swoją determinacją na ten tytuł kapitana. :)
    Skrzaty takie pomocne *.* widać, że ją bardzo polubili :) i dobrze, bo należy jej się porządna przyjaźń w zamian za to, że rodzice nie mają dla niej czasu :) Czy któryś przypadkiem nie zagości w jej życiu trochę dłużej? Nie miałabym nic przeciwko :)
    Pozdrawiam serdecznie i życzę weny na kolejne rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Brak mi słów na opisanie tego, co tutaj tworzysz. To jest coś...genialnego. Masz talent. Pisz i dodawaj notki, kiedy tylko będziesz miała czas :) Uwielbiam!

    Zapraszam na epizod III - http://milosna-kombinacja.blogspot.com/2015/01/epizod-iii.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj po raz pierwszy! :) szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że rozdziały będą pojawiać się częściej, ale doskonale Cię rozumiem, bo sama mam masę obowiązków w szkole ;)
    A co do rozdziału, to chylę czoła naszej bohaterce. Nie wiem, czy dałabym radę jeszcze grać... Ciekawi mnie, jak dalej będzie się toczyć jej znajomość z siatkarzami :)
    Do zobaczenia za tydzień! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny! :D
    Podziwiam Olę. Pomimo bólu i kontuzji sprzeciwiła się trenerowi i dokończyła mecz. Zasłużyła na miano kapitana.
    Mam nadzieję, kolejne dni będą dla niej bardziej pozytywne. :)
    Ile ja bym dała, żeby mnie Skrzaty odprowadziły do domu, na przykład. Dlaczego ona ich tak nie lubi? Oni najwidoczniej naprawdę ją polubili. Być może któryś zagości w jej sercu na dłużej? Oby! :D
    Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Cóż mogę powiedzieć a raczej napisać. Świetny? Nie. Genialny? Też Nie. Mistrzowski? Zdecydowanie tak. Co do zachowania Oli po porostu WOW. Ja osobiście grałam ze skręconą kostką, ale problemy z kręgosłupem... no to już gorsza sprawa i w takim przypadku nawet ja zrezygnowałabym z treningu. Naprawdę podziwiam to, że sprzeciwiła się trenerowi, zdecydowanie zasługuje na bycie kapitanem. Ola bardzo przypomina mi moją koleżankę. :) znowu zadaje sobie pytanie, który zagości w jej sercu? A może dany osobnik jeszcze nie ukazał się w tym opowiadaniu? Obym odpowiedź otrzymała już niedługo. Do zobaczenia za tydzień. :)
    Pozdrawiam,
    Karolina R. :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobrze, że nic gorszego Oli się nie stało. Powinna uważać. Oby tylko jeszcze gorszej kontuzji nie doprowadziła się. Zasługuje na to aby być kapittanem drużyny.

    OdpowiedzUsuń